2009
Sześć postaci szuka autora / Sei Personaggi in cerca d’autore

Wg Luigi Pirandello

Teatr Nowy, Poznań (Polska)

aktorzy: Daniela Popławska, Zbigniew Grochal, Cezary £ukasiewicz, Grażyna Korin, Miłosz Konarczyk, Magdalena Planeta, Malwina Irek
reżyseria: Sergio Maifredi
muzyka: Jerzy Satanowski
scenografia: Marta Roszkopf
premiera: 1 grudnia 2006

Jest 21 lutego, jestem w Rovigo, prowadzę próby do Il Maestro di Scuola (tyt. org. Der Schulmeister) Telemanna; w Teatro della Tosse wystawiany jest Faust Teatru Nowego z Poznania, w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Czuję, że muszę wrócić do Genui, nie wiem jak – jestem w trakcie prób, ale muszę wrócić. Zmieniam godziny prób w Rovigo, wyjeżdżam o godzinie 17, po 500 kilometrach szybkiej jazdy docieram do Genui, jest 21, godzina rozpoczęcia spektaklu. Ponownie oglądam Fausta: również we Włoszech odnosi sukces. Kilka lat później, po objęciu stanowiska dyrektora Teatro Curci w Barletta, zapraszam Fausta na mój pierwszy sezon. Po spektaklu idę na kolację z Januszem i jego aktorami.
Rozmawiamy do późnej nocy. Janusz mówi mi, że muszę przyjechać do Poznania, wyreżyserować spektakl w jego teatrze.
Jaki tekst chciałbyś zrobić? Pyta mnie, Sześć postaci, odpowiadam bez zastanowienia.
Bardzo dobrze – mówi Janusz i jest to obietnica. Czułem, że muszę przyjechać i teraz już wiem, dlaczego. Tej samej nocy wyruszam do Rovigo, o 9.00 jestem w teatrze. Niewyspany, ale szczęśliwy.

Próby do Sześć postaci szuka autora zaczynają się w sierpniu. Moja beztroska pozwala mi stawić czoło pracy z aktorami Teatru Nowego. Pamiętam zdziwienie dyrektora Wiśniewskiego, gdy zobaczył mój spokój przed samym rozpoczęciem prób.
Reżyserować Pirandella po polsku nie znając nawet jednego słowa w tym języku może się wydawać szaleństwem. W rzeczywistości kieruje mną przekonanie, że teatr rozumie się i bez słów. Przekonanie utwierdzone doświadczeniem wielu spektakli obejrzanych w różnych częściach świata, gdy nie rozumiejąc ani słowa mogłem w pełni uczestniczyć w dramacie rozgrywającym się przed moimi oczami. Ale to tylko intuicja. Wszystko może ugrzęznąć w trudzie tłumaczenia każdego słowa z włoskiego na polski i odwrotnie.
Zespół zasiada dookoła stołu na czytanie scenariusza. Janusz Wiśniewski mówi kilka słów na powitanie i daje nam swoje błogosławieństwo. Teraz pora na mnie. Zaczynam po angielsku. Aktorzy szepczą między sobą. Niektórzy dobrze rozumieją język i tłumaczą pozostałym. W ten sposób nie możemy pracować. Zespół musi działać zgodnie. Zdaję się na tłumaczkę. Mówię, ona tłumaczy, mówię, ona tłumaczy. Aktorzy przerywają – Mam pytanie! - A ona tłumaczy. Odpowiadam, a ona tłumaczy.
Daniela, aktorka, która ma zagrać Matkę, traci cierpliwość. Po dwóch dniach tłumaczka znika. Na jej miejsce przychodzi Sabina Sadecka. Sabina studiowała w Pizie. Jej włoski jest perfekcyjny, z lekkim akcentem. Sabina przez większość czasu tłumaczy symultanicznie. Jest oczywiście lekkie opóźnienie, które staje się dla mnie niezwykle cennym czasem. W tej krótkiej chwili mój mózg pracuje jak oszalały, aby znaleźć jak najprostsze słowo, najbardziej zrozumiałe, nie dwuznaczne; mózg pracuje, aby uprościć myśl. Intelektualne wywody rozbijają się o mur: proszę Państwa, zaczynamy; rozumiem; jeszcze raz. Zdaje się, że jesteśmy na dobrej drodze. Zespół zaczyna czuć siłę Pirandella i staje się bardziej zwarty, mocniejszy. Kończy sie pierwszy okres prób. Kończy się lato. Tutaj próby trwają trzy miesiące. Pierwszy miesiąc od połowy sierpnia do połowy września zakończył się. Wracam do Włoch. Druga część prób odbędzie się w listopadzie. W Genui pomału dochodzi do mnie, że, po dwunastu latach, mój czas w Teatro della Tosse dobiega końca. Tonino prosi mnie, żebym został i nie wracał do Polski. Wiem, że ryzykuję, ale mówię nie. Nie mogę nie wrócić do „moich” aktorów, czekają na mnie. Czeka na mnie przede wszystkim coś, co czuję, że nadchodzi, ale nie wiem jak to określić. W Poznaniu czuję się jak w domu, marzę o powrocie.
Wyjeżdżam. Jest listopad. Mój pokój pachnie drewnem. A na dole, w teatralnej restauracji, czekają na mnie aktorzy. Będziemy świętować. Wódka. I sok pomarańczowy. Kieliszek wódki i szklanka soku pomarańczowego.
Na zdrowie! Nie sposób odmówić.
Wpadam w pułapkę. Ten “mecz” rozgrywam na czczo, żadnej możliwości ratunku. Po szóstej wódce padam. Cała noc i cały dzień spędzone w łóżku nic nie dają. Jestem wykończony. O 18 zaczyna się próba. Biorę się w garść. Trzęsąc się i pocąc stawiam czoło czterogodzinnej próbie wieczornej.
To będą męczące miesiące. Wówczas nie rozumiem jeszcze polskiego tempa pracy, tak magicznie podobnego do zwyczajów naszego lepszego południa, których również jeszcze nie znam. Wszystko jest powoli, powoli. Na spełnienie każdej prośby jest czas - jutro. Któregoś dnia tracę cierpliwość i krzyczę: „Jutro” to pierwsze słowo, jakiego nauczyłem się w Polsce, już dość „jutro”! Bardzo żałuję wypowiedzenia tego zdania. Nawet jeszcze dzisiaj. To, że przeżyłem zawdzięczam Januszowi Wiśniewskiemu, dyrektorowi Teatru Nowego, który jako mistrz i starszy kolega umiał wybaczać i nauczył mnie tego rozciągniętego tempa, które daje nam czas na twórczość artystyczną, czas na herbatę tu w Polsce, a na espresso na moim ukochanym południu Włoch.
Wracam do Włoch, akurat na czas, żeby spakować do walizki najcenniejsze rzeczy z mojego biura i opuścić Teatro della Tosse. Polska zamyka i podsumowuje dwanaście lat mojej pracy.

Tags: 2006

DrukujE-mail